Przy stale rosnących cenach wody posiadanie własnej studni jest świetnym rozwiązaniem – szczególnie wówczas, gdy wokół domu jest ogród, wymagający częstego podlewania. W realizacji takiej inwestycji z pewnością mógłby pomóc Wiktor Bek, młody przedsiębiorca z miejscowości Wietrzno na Podkarpaciu. Przed czterema laty założył firmę zajmującą się wierceniem studni głębinowych.
Przemysław Chrzanowski: Pańskie życie zawodowe to czas poszukiwań.
Wiktor Bek: Najpierw pracowałem w Warszawie, potem trafiłem do Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, ale nigdzie miejsca długo nie zagrzałem. Jako że skończyłem studia podyplomowe w zakresie odnawialnych źródeł energii, to zainteresowałem się fotowoltaiką. Postanowiłem wrócić na wieś i stworzyć firmę, która zajmowałaby się budową instalacji fotowoltaicznych oraz przydomowych siłowni wiatrowych. Firma przetrwała rok. Zainteresowanie tą formą pozyskiwania energii okazało się znikome. Postawienie jednego wiatraka to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, mało kogo na to stać. Problem z farmami fotowoltaicznymi natomiast dotyczył kwestii finansowania. W tamtym czasie nie istniał żaden program dopłat do tego typu przedsięwzięć.
Pomysł na biznes nie wypalił, ale pan się nie poddał…
Trzeba było się przebranżowić. Miałem trochę sprzętu budowlanego, była koparka, pomyślałem o pompach ciepła. W tym przypadku pomysł pozostał w głowie, bo na horyzoncie pojawiła się nowa koncepcja. Wujek od kilku lat wiercił studnie i, pewnie widząc mój brak zdecydowania, zaproponował, bym też spróbował. Muszę powiedzieć, że wówczas byłem kompletnie „zielony” w tej dziedzinie. Ale postanowiłem zaryzykować – tym bardziej, że miałem kogoś, kto mógł mnie wprowadzić w tajniki tego rzemiosła. Wujek oddał mi jedno zlecenie, udzielił instruktażu, trochę pomógł i skończyło się sukcesem. Potem była szeptana reklama, kolejne udane zlecenia. Kupiłem swoją pierwszą wiertnię i tak to się zaczęło.
Podkarpacie to trudny teren dla takiej działalności. Podobno podczas odwiertu zamiast wody może trysnąć ropa. Czy to prawda?
– Mieliśmy w zeszłym roku jedno zlecenie, które mniej więcej tak się skończyło. Natrafiliśmy najprawdopodobniej na tzw. wkładkę z niewielką zawartością ropy naftowej. W efekcie trzeba było otwór zabetonować. Wówczas nie ma zarobku, wszystko odbywa się po kosztach.
Skąd pan wie, że w konkretnym miejscu znajduje się woda?
– Korzystam z usług różdżkarza. Przyznam szczerze, że nie mam, pojęcia jak on to robi, że trafia na żyłę wodną. Wystarczy mi to, że się sprawdza. Różdżkarze, czy też radiesteci, nie potrzebują wiele, by znaleźć wodę. Wystarczą dwa miedziane druty, czy choćby nawet wierzbowe gałązki. Niewątpliwie trzeba tutaj mieć określony dar.
Nadprzyrodzonych zdolności nie trzeba mieć natomiast do tego, by sięgnąć po bardzo korzystną pożyczkę z Fundacji Wspomagania Wsi. Jak zagospodarował pan te środki?
– Nie wyobrażam sobie, bym mógł cokolwiek zdziałać w tej materii bez zastrzyku pieniężnego ze źródeł zewnętrznych – między innymi właśnie z Fundacji Wspomagania Wsi. Pierwsza pożyczka nie była zbyt duża, otrzymałem bowiem 10 tysięcy złotych. Środki pozyskane tą drogą posłużyły mi na zakup elektronarzędzi. Kiedy terminowo spłaciłem to zobowiązanie, miałem prawo ubiegać się o kolejną pożyczkę – tym razem dwukrotnie wyższą. Pieniądze częściowo przeznaczyłem na zakup samochodu dostawczego. Tutaj chciałbym podkreślić, że nie da się zbudować kapitału firmy jedynie w oparciu o kredyty i dotacje. Bezwzględnie trzeba dysponować wkładem własnym.
Jak dowiedział się pan o istnieniu programu pożyczkowego Fundacji Wspomagania Wsi?
– Mój znajomy, który prowadzi działalność gospodarczą, skorzystał z tej możliwości pozyskania funduszy. Kiedy byłem w potrzebie, zasugerował, bym skontaktował się z konkretnym doradcą pożyczkowym. A potem poszło jak z płatka, pan Mariusz (Mariusz Grygiel – jeden z doradców pożyczkowych na Podkarpaciu – przyp. red.) profesjonalnie podszedł do sprawy i pieniądze szybko znalazły się na moim koncie. Gdyby nie owe zastrzyki finansowe, moja firma nie miałaby szans na tak intensywny rozwój. Chciałbym zaznaczyć, że przez cztery lata mojej działalności korzystałem z wielu podobnych form finansowania. Dzięki pożyczkom mogłem między innymi kupić kolejną wiertnicę.
Czy ten biznes ma na Podkarpaciu świetlaną przyszłość?
– Trudno powiedzieć, ale rzeczywiście w wielu miejscowościach nie ma wodociągów i studnie są często jedynym źródłem zaopatrzenia gospodarstw domowych w wodę. Ważną grupę stanowią również klienci, którzy mają dostęp do bieżącej wody z sieci, ale chcą w znaczący sposób obniżyć koszty, wynikające z jej zużycia i odprowadzenia do ścieków. W takiej sytuacji studnia zdecydowanie się sprawdza. Nie jest to domena jedynie wsi, całkiem sporo zleceń realizowaliśmy w samym Rzeszowie i na obrzeżach tego miasta. Dzisiaj sporo wody pochłania utrzymanie ogrodów, ludzie zdają sobie z tego sprawę i szukają alternatywy.
Nie narzeka pan na brak zleceń, ale konkurencja nie śpi. Jak pan sobie z nią radzi?
– Rzeczywiście na Podkarpaciu jak grzyby po deszczu powstają podobne firmy – tyle, że w zdecydowanej większości działające w szarej strefie. To ich obawiam się najbardziej. Nie płacąc podatków i innych zobowiązań, mogą proponować niższe ceny, niszcząc przy tym takie firmy jak moja. Nie wystawiają faktur, zatrudniają ludzi na czarno… Dzisiaj mam dużo pracy, dlatego w tej sytuacji zachowuję się dość powściągliwie. Jeżeli jednak stracę zlecenia na rzecz nielegalnej firmy, będę zmuszony interweniować w stworzonych ku temu instytucjach. Mam rodzinę na utrzymaniu oraz ludzi rzetelnie wykonujących swoje obowiązki. Muszę dbać także o ich interesy.
Czy ten niesmak spowodował, że zaczął się pan interesować kolejnym biznesem?
– Poniekąd tak. Mogę już zdradzić, że będzie to bezdotykowa myjnia samochodowa. Na ten cel z pewnością poszukam pieniędzy w źródłach zewnętrznych – choćby takich jak Fundacja Wspomagania Wsi.
Rozmawiał Przemysław Chrzanowski
Data publikacji: 12 maja 2016 r.